Zbieram się już od tygodnia, żeby wrócić do bloga, ale ciągle coś staje na przeszkodzie, dlatego ten listopad tak marnie wygląda jeśli chodzi o ilości wpisów (przepraszam!). Jest gorący okres w naszej branży, gwiazdka już za chwilę, więc ciągle siedzę, a to przy produkcji, popychając ostatnie projekty, żeby jak najszybciej znalazły się w sklepach, a to przy stronie, żeby poprawić ostatnie rzeczy (a właśnie, jak Wam się podoba nowy design?) lub przy marketingu, żeby wszystko ładnie Wam o naszej biżuterii opowiedzieć. W międzyczasie musieliśmy skoczyć z Wojtkiem do Warszawy, żeby załatwić parę spraw w stolicy. Znacie cykl filmów portalu Plejada „Dzień z gwiazdą” ? Otóż jeśli mieliby nakręcić dzień ze mną, to ten wypad do Warszawy byłby po prostu idealną okazją! Mogliby nawet dwa dni kręcić, tyle się działo! I nie chodzi o to, że w Poznaniu nic ciekawego nie robię (wręcz przeciwnie!), ale wiecie: zawsze dobrze w mediach wygląda, kiedy do normalnego życia doda się trochę „glamour” ;)
Dziennikarze z Plejady przegapili okazję, ale od czego jest instagram – ja Wam wszystko zrelacjonuje tutaj na blogu, żebyście zobaczyli jak prowadzenie firmy wygląda od tej ładniejszej, bardziej medialnej strony.
12.11.2013, wtorek po długim weekendzie, pobudka 6.00 rano. Nad Poznaniem mgła. Jak z resztą prawie zawsze o tej godzinie ;) Jedziemy na 2 dni do Warszawy, spakowana walizka już leży przy drzwiach. Walizka jest dosyć wypchana. Tego dnia w planie, oprócz spotkań, mamy też sesję zdjęciową i wieczorny event: więc muszę wziąć ze sobą dużo biżuterii i ciuchów. I butów. I torebek. Ciężkie jest życie kobiety – mój brat po prostu bierze ze sobą garnitur…
Nasze dni w Warszawie zawsze są do siebie podobne przynajmniej pod jednym względem: wypełnione spotkaniami PO BRZEGI. Już nie pamiętam ile razy biegłam na Dworzec Centralny, żeby złapać ostatni pociąg do Poznania. I ile razy się na niego spóźniłam, bo spotkania się przeciągnęły. A potem jest dziura w rozkładzie, i aż do 23:20 nie ma żadnego połączenia – wtedy zrezygnowana sprawdzam program kina w Złotych Tarasach i przynajmniej nadrabiam zaległości filmowe. Co zrobisz.
Docieramy na miejsce i ledwo zdążymy pogadać chwilę z dziewczynami w butiku (zaczynamy od Galerii Mokotów), już musimy lecieć na pierwsze spotkanie. Potem, o 12.00 wywiad dla jednego z dużych, polskich magazynów. O prowadzeniu własnej firmy, o tradycji, o nowych pomysłach. Nie wiadomo kiedy mijają 2 godziny, szybko coś jemy i lecimy dalej, bo już na nas czeka cała ekipa w studiu fotograficznym.
Sesje fotograficzne. Temat-rzeka. Dzisiaj mam jedną, jutro wieczorem kolejną. Z pozoru taki high-life, malują Cię, dopieszczają, jesteś przez chwilę w centrum uwagi wszystkich w studiu. Ale uwierzcie mi: to jest też fizycznie ciężka praca. Po dwóch godzinach już bardzo czujesz zmęczenie, a kiedy sesja trwa cały dzień, pod koniec jesteś padnięta. Kiedy byłam mała uciekałam od sesji jak tylko się dało. A musieliśmy co jakiś czas zapozować: w końcu mój tata był senatorem przez trzy kadencje, znanym w całej Polsce biznesmenem (i do tego z branży jubilerskiej, która jest zecydowanie ciekawsza dla mediów niż np. ciężki przemysł). Już wyrosłam z uciekania przed aparatem, teraz tylko ładnie się uśmiecham i cierpliwie ustawiam według wskazówek fotografa. I najważniejsza rzecz: jestem sobą. Oczywiście, ładniejszą wersją siebie – bo w pełnym make-upie, ale jednak sobą. Mam za sobą kilka nieudanych zdjęć, gdzie jestem dziwnie umalowana, przebrana za kogoś, kim nie jestem. Nawet nie chodzi o to, że ktoś mnie w to wmanewrował – często sama dawałam się ponieść. Myślałam: wow, tak będzie super, takie pojechane zdjęcie, tak to super wygląda. Tylko, że zdjęcia, na których nie jesteś sobą w końcu lądują w folderze „nieużywane” na Twoim komputerze. Bo nie nie mówią nic o Tobie, są portretem obcej osoby z Twoją twarzą.
O 18.00 jedziemy na Mokotowską i mamy tam następną rzecz: tajne spotkanie, o którym nic Wam nie mogę napisać. Kurcze, może lepiej, że nie śledzili mnie dziennikarze, bo z materiału viedo nic by nie wyszło. Powiem Wam tylko ogólnie: przygotowujemy bardzo fajną świąteczna niespodziankę dla Was, więc bądźcie czujni, bo premiera juz w przyszłym tygodniu! Będzie szaleństwo :)))
Potem do hotelu, przebrać się, zjeść kolację i znów wychodzimy. Na zaproszeniu było napisane: casual elegance. Czy coś takiego, już nie pamiętam. Więc na szczęście nie musiałam być na galowo (czy tylko ja mam wrażenie, że w Polsce na każdy event wszyscy się przesadnie ubierają/przebierają, jakby to było conajmniej rozdanie Oscarów?). Obcasy, czarne legginsy i oversizowy top były akurat. Zgadnijcie, co założył mój brat… Aha, tak właśnie. Garnitur. Co za niespodzianka.
I was wearing:bransoletki ze stali szlachetnej z kolekcji DECO / długie naszyjniki z kolekcji BOHO CHIC / pierścionek z kolekcji FASHION
Nie daliśmy się wyciągnąć na dłuższą imprezę, bo następny dzień miał być równie intensywny. Wróciliśmy grzecznie o 22.00 i załapaliśmy się jeszcze na „Skazanych na Shawshank” w TV. Jak się skończyło, nie pamiętam, bo zasnęłam w połowie. Chyba ucieka z tego więzienia w końcu, nie? ;)