Lipcowe rzeczy to przede wszystkim The Newsroom – wciągnęłam się i obejrzałam cały sezon. Teraz tydzień po tygodniu czekam na odcinki drugiego sezonu, który właśnie jest emitowany w USA (i z pewnym opóźnieniem, również u nas w Polsce). Świat wielkiej telewizji i wiadomości. Od znajomych dziennikarzy słyszałam, że nie odbiega tak bardzo od rzeczywistości – jak to się nagminnie zdarza w naszych serialach… Pamiętam, jak moja przyjaciółka prawniczka nie mogła się nadziwić jak się pracuje w Magdzie M. ;) Podobno z „The Newsroom” jest inaczej. Na skalę nowojorską, oczywiście. Kolegia redaktorskie, adrenalina, litry wypitej kawy, a do tego Jeff Daniels w roli medialnej gwiazdy o ciętej ripoście.
Dla mnie ten serial jest ciekawy, bo porusza problem wiarygodności mediów. Dramatyzowanie wydarzeń, żeby przyciągnąć uwagę publiczności, polityczna poprawność doprowadzona do absurdu. Plus duża dawka wiedzy o świecie i polityce (z punktu widzenia USA). Człowiek zaczyna się zastanawiać nad informacjami, które docierają do niego: jak są przedstawianie, i czy sposób ich przedstawienia wpływa na ich odbiór? Parę lat temu, gdy mieszkałam w Barcelonie, odbyły się tam manifestacje związane z ruchem Indignados. Moja mama zadzwoniła do mnie cała w nerwach: „Aniu, wszystko ok? Nic Ci się nie stało?” – a ja zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. Okazało się, że w polskich wiadomościach pokazano wielkie zamieszki, walki, ogień i krew – a w rzeczywistości tylko na jednej ulicy było zamieszanie i wandale podpalili jeden kontener. Kilometry od mojego domu.
Ale ok, już kończę z poważnymi tematami. Jeśli chodzi o książki – w lipcu połknęłam parę wakacyjnych kryminałów :) W Wysokich Obcasach przeczytałam wywiad z Sarą Blædel i od razu dałam się złapać. Przy pierwszej okazji kupiłam „Handlarza Śmiercią”, potem tom drugi, i trzeci… W klimacie te historie przypominają trylogię „Millenium” Stiega Larssona – skandynawia, lekko ponury nastrój. Tylko, że tutaj kręci się więcej policji, u Larssona jest śledztwo dziennikarskie i niezapomniana Lisbeth Salander. Ale Blædel też daje radę!
Lipiec upłynął mi też pod znakiem wyprawy na targ staroci do Belina i odnawiania mebli – ale coś czuję, że to niekończąca się historia i tak szybko nie doczekam się efektów… ;)
Pozdrowienia!