Fashion Weekend

Ostatnimi czasy mam wrażenie, że słowa „wolny weekend” zniknęły z mojego słownika. Naprawdę dużo się dzieje, a ostatni weekend pobił wszelkie rekordy – równocześnie odbyły się trzy ważne wydarzenia: Fashion Week i Design Festival w Łodzi oraz Art and Fashion Festival w poznańskim Starym Browarze. Człowiek się niestety nie rozdwoi – więc trzeba wybrać. I dobrze zaplanować czas: przejazdy, dojazdy; wykłady, których chce się posłuchać, pokazy, których nie można ominąć. Co za dylemat dla środowiska modowego w Polsce. Gdzie jechać? W efekcie cały instagram zaroił się od zdjęć: ci w drodze, tamci już dotarli. Ci zostają w Łodzi, tamci pojechali jednak do Poznania. Co z piątkiem, przecież w piątek jest Jemioł! Nie będziesz na Jemiole? No tak, ale za to w Poznaniu impreza KMAGa… ;) Też miałam wrzucić na instagrama fotkę z autostrady, ale gdy wyjeżdzałyśmy z Poznania nie było juz takiej malowniczej mgły, więc zrezygnowałam. Jak już coś robić, to porządnie, prawda?

Ok, do konkretów. Program był napięty: piątek po pracy – AFF, Poznań; sobota rano samochodem do Łodzi na FW, i o północy znów do Poznania, żeby w niedzielę od rana uczestniczyć w wykładadach w ramach Open University na AFF. Z obu imprez KMAGa zrezygnowałam, i tej piątkowej w Poznaniu, i tej sobotniej w Łodzi. Możliwe, że przegapiłam to, co najważniejsze – tak by wynikało z wielu rozmów ;) No nic, w efekcie nie pokażę Wam słit fotek z imprezy, ale co zrobić – wybrałam sen. Za to żal mi bardzo, że w tym roku nie dotarłam na łódzki Design Festival – oprócz oczywistych powodów ( że tak powiem: merytorycznych), mam osobiście ogromny sentyment do tego wydarzenia. W 2011 moja praca dyplomowa, projekt 100years(of)pl został finalistą konkursu MAKE ME! (główny konkurs festiwalowy dla młodych projektantów), co uważam za ogromne wyróżnienie.

Wrażenia z Łodzi? Może to trochę świętokradcze podejście, ale z mojej perspektywy (a tak jak pisałam w poprzednim poście, staram się nie wypuszczać na niebezpieczne rewiry krytyki mody), Fashion Week to w dużej części impreza towarzyska, gdzie spotykam ludzi z branży, z którymi regularnie współpracuję na polu zawodowym. Często głównie znamy się z maili – i jest to fajny moment, żeby poznać się osobiście, porozmawiać. Jak zwykle, ciekawym dla mnie punktem jest showroom: stoiska projektantów, gdzie mozna znaleźć prawdziwe skarby: ubrania, jak również biżuterię. W tym roku (co było z resztą szeroko komentowane na różnych portalach i blogach), niestety było dość monotematycznie: wiele stoisk zalała fala szarego dresu, który sam w sobie jest fajny, ale w takiej ilości staje się dość monotonny… Pokazy – wybrałam sobotę, ponieważ program był mocny: Michał Szulc, Nenukko, Natalia Jaroszewska, Dawid Tomaszewski oraz MMC Studio (na fotce powyżej właśnie MMC). Trudno mi oceniać ich kolekcje, bo moje opinie są bardzo subiektywne: podoba mi się lub nie. Podobał mi się Michał Szulc, podobał mi się Dawid Tomaszewski. Subiektywnie. Bez analizy konstrukcji ubrań, tkanin i ukrytych znaczeń. Po te odsyłam do innych blogów (patrz lista po prawej). Bardzo podobała mi się, jak co roku, muzyka na pokazach. Nie wiem gdzie znajdują te kawałki, ale naprawdę co roku jest po prostu POWER. Cyklicznie już któryś z projektantów stawia na muzykę live – w zeszłym sezonie wspomniany wcześniej Łukasz Jemioł zaprosił wspaniałą Rebekę (z Poznania, a co!), w tej edycji zaszalało Studio MMC: na ich pokazie grał zespół BE.MY. Głos znajomy, brzmienie również… BINGO! Be.my kiedys grało w polsatowskim MUST BE THE MUSIC – a ja to pamiętam bardzo dobrze, bo ich piosenka „Islands” szalenie mi się spodobała. Ha! i juz miałam materiał, żeby zabłysnąć w luźnej konwersacji po pokazie ;)

Bo powiem Wam szczerze: po pokazach jak ognia unikam pytań o moje wrażenia. Udawało mi się przez cały dzień, a tu na koniec, po całym dniu pokazów, zostaję złapana w pułapkę, postawiona pod murem. Niby proste pytanie: „No ale który pokaz podobał Ci się najbardziej?” – a jakie podchwytliwe, w kontekście Fashion Weeka, największej imprezy modowej w Polsce, w gronie tych wszystkich ekspertów, bywalców, pasjonatów. Biorę głęboki oddech i odpowiadam: „Schleswig-Holstein”

Za to nie boję się wypowiedzieć na temat niedzielnych wykładów na Art&Fashion Festival. Tu jestem na swoim gruncie. Lubię się uczyć, lubię wykłady, kursy, warsztaty, festiwale – to jest moja bajka. Więc wleciałam do Słodowni z kubkiem starbucksowej kawy w dłoni, bez śniadania (dojechałyśmy do Poznania o 3 w nocy). Pierwszy wykład: „Inditex: creating value beyond profits” Jesus Echevarria. Myślę, że zostało już na ziemi niewiele osób, którym trzeba by wyjaśniać, że Inditex = Zara. Hiszpańskie imperium: 6 000 sklepów na całym świecie, w tym 1 770 pod marką „Zara”. Dla porównania, szwedzka grupa H&M oraz amerykański GAP posiadają każdy ok. 3 000 sklepów różnych marek. Hasło przewodnie wszystkich wykładów to „Fashion Industry” – i to jest właśnie dla mnie interesujące. Spojrzeć na modę nie od strony artystycznej, ale właśnie jako na przemysł, biznes. Jak to jest zorganizowane, na jakich strukturach się opiera? Ilu projektantów pracuje dla Zary? W jakim tempie muszą pracować, żeby do sklepów tak szybko i sprawnie trafiały nowe kolekcje? Oczywiście Jesus nie zdradził żadnych tajnych sekretów biznesowych, większość z informacji, które nam zaprezentował jest powszechnie dostępna. Powiem więcej: sporo było w jego wystąpieniu korpo-marketingu, co w jakiś sposób uważam za naturalne. Tacy giganci jak Zara, w czasach kiedy zdarzają się takie katastrofy, jak zawalenie się kompleksu Rana Plaza w Bangladeszu (kwiecień 2013), muszą przy każdej okazji starać się pokazać odbiorcom od drugiej strony, zakomunikować wyraźnie: prowadzimy wiele akcji charytatywnych na całym świecie. I dobrze. „With great power comes great responsability”, jak to mawiał Spider-man.

Ciekawszą częścią spotkania okazały się dla mnie pytania (i odpowiedzi rzecz jasna), które padły po prezentacji. Mniej frazesów, więcej treści. Ogólnie wykład oceniam na plus – słuchając Jesusa, zaczęłam analizować pewne mechanizmy, a później szukać w internecie dodatkowych raportów i case study, czytać, wynotowywać przydatne dla mnie informacje. MYŚLEĆ. I o to chodzi.

Potem, moi drodzy, nastapił mój mały lunch break, czyli z ciężkim sercem urwałam się z jednego z wykładów, żeby coś zjeść (ostatni mój posiłek był datowany na godzinę 1:00 na trasie Łódź-Poznań) oraz oczywiście zwiedzić stoiska HUSH WARSAW, które rozłożyły się pod czujnym okiem Mitoraja. HUSH to super pomysł super dziewczyn z Warszawy, które miałam przyjemność przy okazji piątkowej gali poznać. Gromadzą ciekawych projektantów, umożliwiając im promocję i dotarcie do szerokiego grona odbiorców na cyklicznie organizowanych przez HUSH eventach. Również w Poznaniu – mimo mylącej nazwy ;)

Kolejne wykłady Open University to kolejno: „Shanzhai Biennial: Culture and Commerce in Late Capitalism” / Babak Radboy & Avena Venus Gallagher oraz „Alexander McQueen: Savage Beauty” / Andrew Bolton. Ponieważ mój tekst już się robi nieznośnie długi (ha! teraz macie posmak tego, jak intensywny był ten weekend), na koniec tylko parę słów o ostatnim wykładzie. Był NIE-SA-MO-WI-TY. Postać Alexandra McQueen’a, jego tragiczna śmierć, jego kolekcje, pokazy – no właśnie, przede wszystkim pokazy! Wystawa w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, której kuratorem był Andrew Bolton. Wszystko to niepokojące, magiczne, przeszywające. Moje wrażenie jest takie, że McQueen był bardziej reżyserem teatralnym, który tworzy do swoich wizji kostiumy, niż projektantem mody, w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zaczynał od wizji pokazu, musiał stworzyć klimat, historię, w której się zanurzał – bez tego nie mógł przejść do projektowania ubrań. To artysta totalny, którego pokazy miały niesamowitą scenografię oraz choreografię. To był teatr i widowisko, czysta magia. Największe wrażenie zrobiły na mnie właśnie nagrania pokazów pokazane przez Boltona – każdy inny, każdy zupełnie wyjątkowy. Jedyna rzecz do której mogę je porównać, jeśli chodzi o klimat, to najlepsze ze spektakli Cirque du soleil, które widziałam w Barcelonie. To chyba dość nietypowe, porównywać projektanta mody do przedstawień cyrkowych, ale tak jak Cirque du soleil nie jest zwykłym cyrkiem, tak Alexander McQueen wychodził daleko poza ramy tego, co rozumiemy jako „projektowanie mody”.

A teraz zostawiam Was ze zdjęciem z wykładu na koniec i wyłączam komputer. Znów miałam pracowity weekend, ale to już zupełnie inna historia. Odliczam dni do 1.11 – wtedy nareszcie się wyśpię.

Dobranoc!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

768 1.25t0.768-1.25zM26.946 22.786q0 4.179-0.464 6.25-0.25 1.054-1.036 1.768t-1.821 0.821q-3.286 0.375-9.911 0.375t-9.911-0.375q-1.036-0.107-1.83-0.821t-1.027-1.768q-0.464-2-0.464-6.25 0-4.179 0.464-6.25 0.25-1.054 1.036-1.768t1.839-0.839q3.268-0.357 9.893-0.357t9.911 0.357q1.036 0.125 1.83 0.839t1.027 1.768q0.464 2 0.464 6.25zM9.125 0h1.821l-2.161 7.125v4.839h-1.786v-4.839q-0.25-1.321-1.089-3.786-0.661-1.839-1.161-3.339h1.893l1.268 4.696zM15.732 5.946v3.125q0 1.446-0.5 2.107-0.661 0.911-1.893 0.911-1.196 0-1.875-0.911-0.5-0.679-0.5-2.107v-3.125q0-1.429 0.5-2.089 0.679-0.911 1.875-0.911 1.232 0 1.893 0.911 0.5 0.661 0.5 2.089zM21.714 3.054v8.911h-1.625v-0.982q-0.946 1.107-1.839 1.107-0.821 0-1.054-0.661-0.143-0.429-0.143-1.339v-7.036h1.625v6.554q0 0.589 0.018 0.625 0.054 0.393 0.375 0.393 0.482 0 1.018-0.768v-6.804h1.625z">